Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No i Antoniego Wiktorowicza Bolcewicza skaże się na zesłanie, pan Jerzy Stawnicki zaś wróci za trzy dni do Sołohubów.
— O, jaki pan dobry, panie jenerale!
— Tylko proszę dobrze upakować niedźwiedzia, bo jakbym się przekonał po rozpakowaniu, że ma przetrąconą łapę, to i ja przetrąciłbym łapę naszemu więźniowi! — żartował rubasznie.
Ale musiał Mikołaj I szczęśliwie dojechać do Grodna, bo trzeciego dnia gdy panienki, przewidując możliwość powrotu w dniu tym Jerzego, wyjechały naprzeciwko, ujrzały wyjeżdżającą z lasu bryczkę pocztową, a w niej siedzących dwóch mężczyzn, z których jeden poznał snać zaprząg, bo twarzy w żaden sposób rozróżnić jeszcze nie było można, gdyż porwał się nagle, stanął, wziął od pocztyljona trąbkę i zaczął grać jakąś doniosłą, triumfalną, choć trochę fałszywą fanfarę.
— Prędzej! prędzej Hieronimie — wołały panienki pełne radości.
Hieronim podciął konie, obie panienki stanęły także w wolancie, dając znaki chustkami. Nagle Lili krzyknęła i kurczowo pochwyciła ramię Krysi.
— Papo! papo! — wołała — papo jedzie z Jurkiem!
Nie mogła utrzymać się w miejscu, skoczyła na kozioł, potem na przód wolantu, wydarła bicz stangretowi i okładała nim konie, które rwały jak wiatr. Za kilka chwil była już w objęciach ojca, podczas gdy Krysia zawisła na szyi Jerzego.