Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty warjacie, — wołał śmiejąc się przez łzy pan Murziński — coś ty wymyśliła nowego… poświęcić się za Jurka!
— Skąd papa wie?
— Ode mnie, moja dobra Lilusiu — odezwał się Jerzy, całując rękę Lili.
— A ty skąd?
— Od jenerała, który z rozrzewnieniem opowiadał o twojem bohaterstwie.
Lili nagle żachnęła się gniewnie.
— Ot zwarjował stary, Bóg wie co ci naopowiadał… To wcale tak nie było!
— Grunt, żeście oboje cali i zdrowi i znowu razem w Sołohubach — odezwała się Krysia.
— Ale poco ja się tłukłem tyle dni koleją i po tej strasznej drodze!… szczęściem, że z Jerzym, z którym poznaliśmy się przy szukaniu koni na poczcie.
— Poco?… papa może jeszcze pytać poco tu przyjechał?
— No przecie!
Zawisła mu na szyi.
— Czy papa był kiedy szczęśliwszy, jak w tej chwili, mając tak swą jedynaczkę przy sobie po całorocznem utęsknieniu?
Pan Murziński nie mógł dłużej panować nad wzruszeniem; dwie łzy spłynęły na czoło panienki.
— No widzisz, papciu, no widzisz, bekasz sobie ze szczęścia, bekasz… i ja bekam… O, i Krysia… już… kap… kap… i Jurek tylko patrzeć jak