Przejdź do zawartości

Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cisza panowała przejmująca, tylko w górze konary drzew szumiały monotonnie, jak odległe morze.
Lilę przejęła trwoga.
Dokąd zaprowadzi ją Niko, czy nie do ostępu, w którym otoczą ją dzikie zwierzęta, aby poniosła straszną śmierć, igrzyska rzymskie przypominającą? Stanęła przed niedźwiedziem, zastępując mu drogę. Zatrzymał się zdziwiony, a ona otoczyła rękoma jego szyję i poczęła szeptać do ucha:
— Żegnaj mój miły, mój stary przyjacielu. Lili nie daruje cię jak zabawkę, która znudziła się, lub jak znoszoną suknię. Lili nie odda cię obcym, którzy może uczyliby cię tańca z zastosowaniem gorących blach, albo sztuk — biciem i głodem. Odprowadzam cię do puszczy, oddaję cię twojej dobrej matce-puszczy. Tu będziesz szczęśliwy; jesteś większy i silniejszy od tutejszych niedźwiedzi… Może obiorą cię królem… Bądź szczęśliwy, mój mały olbrzymie, będziesz nim, bo jesteś wolny! Panienka darzy cię największem szczęściem — darzy cię wolnością.
Całowała zwierzę, które stało jak w ziemię wrosłe, od czasu do czasu tylko wznosząc łeb, jakby chciało również szepnąć jej coś serdecznego do ucha.
Niechętnie wypuszczała go z drobnych ramion, żal jej było wychowańca, strach puszczy, którą miała przebywać sama. W domu projektowała, że pójdzie drogą do której z wiosek w głębi puszczy