Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i stamtąd jakiemu przewodnikowi każe odprowadzić się do uroczyska, z nim wróci, a w wiosce najmie konie do Sołohub. Nik po raz pierwszy okazał się samowolnym i poszedł za głosem instynktu, drogą żubrów i niedźwiedzi.
— Pa, mój mały, pa, mój mały, — mówiła do olbrzymiego zwierzęcia, odstępując o kilka kroków i zwracając się na drogę, którą przyszła. Nik, choć niechętnie, zawrócił się także.
— Tam! — zawołała, rozkazującym gestem wskazując głąb puszczy.
Niedźwiedź przyszedł do jej nóg i począł jak pies lizać jej stopy. Lili ucałowała go raz jeszcze i powtórzyła rozkaz, a gdy nie skutkował, wyjęła rewolwer i dała dwa strzały w powietrze. Nik instynktownie rzucił się ku gęstwinie, a Lili ukryła się za drzewo, wyglądając z ukrycia. Niedźwiedź biegł kilka chwil przed siebie, a potem przystanął i obejrzał się wokoło, widocznie szukał swej pani; nie spostrzegłszy jej, podniósł łeb i zaryczał kilka razy doniośle, rozdzierająco. Puszcza powtórzyła ryk potężnym echem, a on rzucił się za tym głosem i szedł naprzód, łamiąc krzaki i młode drzewa, które z szelestem i jękliwym trzaskiem padały poza nim.
Lili patrzała za nim długo, aż znikł za kępą olbrzymich olszyn, wtedy wyprostowała się, otuliła burką, bo dreszcz ją przejął, i szła pośpiesznie, aby odnaleźć ślady niedźwiedzia, zanim trawy wysu-