Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skokami. To zwierzę było, od śmierci angory, ostatniem żywem wspomnieniem jej domu, a takie do niej przywiązane, takie wierne! Głaskała go, tuliła się do niego i szeptała jakieś pieszczotliwe słowa. Kurantowy zegar w jadalni wybił północ, gdy Lili podniosła się z dywanu i przeciągnęła z cichem ziewnięciem, jak ktoś bardzo wyczerpany.
— Tak, Niku, pójdziemy w świat — szepnęła, klepiąc zwierzę po szyi.
Otworzyła szafę; wśród obuwia, jakie tam stało, wybrała wysokie, turystyczne buciki z nieprzemakalnej skóry, gwoździami podbite, włożyła je miasto pantofelków, które miała na nogach. Potem zarzuciła na siebie burkę kaukaską z kapturem, z kosmatej białej wełny. U paska uczepiła torebkę skórzaną, w którą włożyła portmonetkę, rewolwer i dwie tabliczki czekolady, potem cmoknęła na Nika. Niedźwiedź podniósł się ciężko, jakby niechętnie.
— Chodź, Niku, pójdziemy w świat — powtórzyła.
Stała chwilę zamyślona, potem zbliżyła się do biurka, nakreśliła słów kilka, namyśliła się znowu, podarła i raz jeszcze cmoknęła na Nika, który stał, jakby bezradny i niepewny, czy ułożyć się na nowo na dywanie, czy czekać na dalsze rozkazy pani. Ale ta otworzyła już drzwi od przyległego pokoju i przyświecając sobie elektryczną latarką, przesunęła się przez czerwony pokój, w którym uśmiechnęła się mimowoli na wspomnienie uciekającego