Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

entuzjastycznej aprobaty, a oto dziewczę siedziało przed nią nieruchome, z oczyma spuszczonemi, drżącemi usty i splecionemi na kolanach rękoma, które od czasu do czasu podrzucał spazm wewnętrzny.
— Lili, czy źle zrobiłam? — zapytała pani Janina nieledwie z wyrzutem.
Lili milczała.
— Lilusiu, przecież tu idzie o wolność Jurka, onby się zmarnował, onby zginął w katordze, ciocia nie mogła odmówić tego — wtrąciła Krysia.
— Bez skrupułu rozporządziłam twoją własnością, znając twoje przywiązanie do Jurka. Nie przypuszczałam, abyś mając do wyboru między…
— Ależ ciocia zrobiła dobrze!… bardzo dobrze!… Tylko mi tak żal mojego Nika!…
Z piersi jej wyrwało się łkanie. Wybiegła z salonu i zamknęła się w swoim pokoju, nie chcąc przyjąć nawet Krysi.
Ale nie była to jedna z tych istot, które płaczą długo; przeciwnie, wstydziła się swych łez jako objawu słabości, a energja jej wzmagała się wobec przeciwności, usilnie wynajdując lekarstwo na ogarniającą ją rozpacz.
To też i teraz nie upłynął kwadrans, a postanowienie było już skrystalizowane. Spokojna i zdecydowana usiadła na dywanie i przygarniając się do niedźwiedzia, puściła wodze wspomnieniom dzieciństwa, gdy naprzód pierwszego, potem drugiego Nika karmiła smoczkiem, pieściła i zabawiała się z nim, rozkoszując się jego figlami i komicznemi