Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, Jerzy.
— A zatem pani będzie łaskawa kłaniać się Jerzemu Stawnickiemu i powiedzieć, że bardzo będzie mi miło, jeśli mnie sobie zapamięta!
„Trojka“ mknęła jak wiatr. Przy zbiegu dróg nadjechał wolant. Nad głównem siedzeniem, z pośród masy futer i chustek wychylały się młode i wesołe twarze, otulone w kapturki, z pod których wymykały się niesforne loki.
— Nik! Nikuś! — krzyknęła w tej chwili Lili, podnosząc się i wyciągając rękę przed siebie.
Timirasiew obejrzał się. Drogą, w bliskiej odległości za jego powozem sunął w ciężkich podskokach niedźwiedź. Młodzieniec spojrzał na Lili; nie mogła powstrzymać się od serdecznego śmiechu i złośliwego spojrzenia w stronę Rosjanina. Niedźwiedź tymczasem nadbiegł do wolantu, który zwolnił z powodu wybojów, zawrócił i człapał po błocie obok niego, raz po raz ocierając się pieszczotliwie o kolana panienki.
Timirasiew długo patrzał za oddalającymi się, twarz jego przybrała wyraz groźny, a oczy błyszczały złowrogo.

V.

Wrócono do lekcyj historji. Gałganka nie asystowała przy nich, nie odstępowała bowiem sowich dzieci, dokazujących od rana do wieczora w wygodnym koszyku w garderobie. Nie było też Nika, który z zaostrzeniem się zimy coraz więcej sypiał,