Przejdź do zawartości

Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale pan nie powtórzy żadnemu naczalstwu?
— Nie, nie!
— On uczy dzieci… Z rakowiczańskiego zaścianka przychodzi ich cała kupa.
— Polskich dzieci?
— Tak, szlachty zagrodowej z Rakowiczan.
— Uczą się? po polsku naturalnie?
— Rozumie się.
Ładno… i z książek się uczą?
— No przecie.
— Tu w dworze?
— Tak, jest taka duża izba przy czeladnej kuchni.
Ładno… Możesz odejść.
Całe towarzystwo było już po śniadaniu, gdy Timirasiew wszedł do jadalni. Pani Lewandowska siedziała sama pod oknem, wyszywając siatkę w dużych krosnach. Z przymusem bawiła go w czasie śniadania, bo i on nie był tak wymowny i pełen werwy, jak poprzedniego wieczoru.
— Czy mogę pożegnać pannę Murzińską? — zapytał zabierając się do odjazdu.
— Panienki moje pojechały z nauczycielką do kościoła, dziś rocznica śmierci matki mojej bratanicy.
— Pani będzie łaskawa pożegnać je ode mnie, równie jak pana… nie pamiętam nazwiska siostrzeńca pani.
— Stawnicki.
— Jerzy?… prawda?