Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Inaczej ucieknę.
— Robimy na początek wszelkie ustępstwa rozpieszczonemu dziecku, — rzekła Krysia — w nadziei, że z każdym dniem będzie wymagało mniej wygód, a więcej wykładu.

III.

Nazajutrz o szarej godzinie do pokoju Jerzego weszła pokojówka z oznajmieniem, że panienki czekają na lekcję.
Jerzy udał się niezwłocznie do pokoju kuzynki. Oświetlała go słabo lampa z ciemnego szkła, inkrustowana w złote wersety koranu, pozwalając odróżnić na środku smyrneńskiego dywanu potężną sylwetkę leżącego niedźwiedzia i opartą o nią wiotką postać Lili w niebieskiem kimono z białym kotem na kolanach. Przez figle rozpięła nad sobą płaską chińską parasolkę.
— Jużem gotowa, mistrzu, — rzekła do wchodzącego.
— W takich warunkach wykładu mieć nie będę — odrzekł Jerzy.
— Cóż ci to szkodzi? — wmieszała się Krysia z głębokiego fotelu, w którym zasiadła. — Jeśli ją to bawi… — Ale mnie to denerwuje!
— Filozof nie powinien niczem się denerwować. Zresztą wszak zastrzegłam sobie siedzenie na dywanie, wezgłowie z niedźwiedzia i mufkę z kota.