Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by jak w chuście Weroniki odbić rysy w cierniowej koronie i przekazać je potomności.
— Jakiś ty poetyczny! — próbowała żartować Lili, choć widocznie słowa Jerzego zrobiły na niej wrażenie.
— I nie myśl, Lili, — odezwała się Krysia — że na bohaterach powstań skończył się szereg męczenników, kładących życie, lub wolność w obronie ducha narodowego wbrew zakazom rządu.
— Musiałaś spotykać takich, lub przynajmniej słyszeć o nich na Syberji.
— Tak, to pewnie ci, których określają ogólną nazwą »polityczni«. Ale ja myślałam, że to wszystko socjaliści, a ja socjalistów nie lubię, bo wszak to sami robotnicy, a robotnicy są zawsze biedni.
— Kobieto, kobieto… co ja mówię!… Niedźwiedzico, przestań, bo uszy więdną od tych nonsensów.
— Zobaczysz, Juraś, jak ona inaczej zacznie o tem mówić za kilka tygodni!… Bo Juruś naprawdę będzie miał te wykłady.
— Ty zgadzasz się na to, Lili?
— Dobrze, ale ja z Gałgankiem.
— Niech będzie.
— W moim pokoju.
— Czemuż nie!
— Ja będę siedziała na dywanie oparta o Mikołaja Drugiego, bo to najwygodniej.
— W tych warunkach uśniesz przy poważniejszych ustępach.