Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

też stosunek ten, chociaż nie zły, był w ogóle formalnym i zimnym. Co się uczniów tyczy, nie mogę powiedzieć, iżby się był cieszył ich sympatyą; przeciwnie, od owego pierwszego buntowniczego objawu pozostało i nadal coś takiego u szkólnéj młodzieży, osobliwie klas wyższych, co psuło zanfanie do dyrektora i trzymało ją w pewnym stanie naprężenia i niedowierzania, który ją skłonną czynił do krytyki i oporu. Przyszło nawet, zdaje mi się, czterdziestego piątego roku do powtórnego wybuchu w prymie, czy w seknndzie, który się skończył nadzwyczajną egzekucyą i napsuł krwi nie mało w szkole i poza szkołą.
Jaka właściwie była przyczyna takiego nieprawidłowego stosunku, trudno powiedzieć, panie Ludwiku. Prabucki zdawał się spokojnego i czułego usposobienia; łagodny w obejściu ze wszystkimi, uczniów nie wyłączając, chęci miał jak najlepsze, o tem wątpić nie można, ale bogowie nie stworzyli go pedagogiem, chociaż przeciwnego był przekonania; tego co zowią taktem niedostawało mu częstokroć tak wobec uczniów jak i w pożyciu z innymi; łatwo dostrzedz było można, że mu nieraz zbywa na jasności w pojmowaniu rzeczy i w wyrażaniu myśli, na bystrości w poznawaniu ludzi; wiem to od osób, które w bliższych z nim zostawały stosunkach. Przypominam sobie zresztą, iż na lekcyach nierozumieliśmy go częstokroć, chociaż silił się, aby go zrozumiano, w przemowach swoich i kazaniach bywał również zawiłym i z trudnością mu przychodziło opanować przedmiot, przedstawić go wyraźnie i dać słuchaczom jasne wyobrażenie o tem co chciał powiedzieć. Z takim niedostatkiem przenikliwości łączył także niezręczność w stósowaniu się do okoliczności i, jak mi się zdawało, cichy upór w chęciach i postanowieniach; dla tego wszystkiego, mimo wszelkich dobrych przymiotów swoich i pe-