Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 04.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powaga, którą sobie nadać umiał, z drugiéj zaś życzliwe i przyjacielskie chęci, które każdy w nim dostrzegł od razu. To też niedługo trwało, że i sprawy szkolne wprowadził na normalne tory i pozyskał sobie w Trzemesznie, równie naukowem działaniem jak i osobistością swoją, obok powszechnego szacunku, szczere przywiązanie kolegów i uczniów. Gimnazyum trzemeszeńskie, pod koniec jego dyrektorstwa stało w rzędzie najliczniejszych i najlepszych w naszym kraju i panował w niem duch wzorowego zakładu. Nie mówię ci tak na wiatr, panie Ludwiku, lecz z osobistego przekonania; odwiedziłem bowiem, przy pewnéj sposobności, Milewskiego w Trzemesznie i tak z tego, co mi powiadał i pokazywał, a bardziéj jeszcze z tego, co od innych słyszałem, mógłem nabyć wyobrażenia o pomyślnych skutkach jego działania. On sam był bardzo zadowolony ze swego stanowiska, wżył się już zupełnie w tamtejsze stosunki i zmiany nie pragnął. Nastąpiła jednak ta zmiana prędzéj niż się mógł spodziewać, a raczéj obawiać, bo już piędziesiątego siódmego roku sprowadzić się musiał do Poznania. Gdy się okazała konieczność przybrania jeszcze jednego radzcy szkolnego, zwrócono zaraz uwagę na dyrektora trzemeszeńskiego jako na osobistość do tego najstosowniejszą; nie było bowiem jeszcze owéj teraźniejszéj zasady: „precz z nim, parceque Bourbon!“ lecz bardziéj ludzka: „użyjmy go, quoique Bourbon!“ skoro wszelkim odpowiada warunkom. Opierał się zrazu, ile mógł, Milewski i nie bez powodu; w Trzemesznie posada jego, pod materyalnym względem, była wiele korzystniejszą, a pod moralnym, znajdując się w otoczeniu samych niemal współrodaków i życzliwych, przeczuwał słusznie, że tam, przy Gołębiéj ulicy, takiego widnokręgu bez chmur mieć już nie będzie. Skończyło się jednak na tem, iż naleganiom i obietnicom Brettnera