Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

góły; niejedno bowiem od niego słyszałem, niejedno sam, będąc w bliskości, zauważyć mógłem, wiele więcéj jednak dowiedziałem się od jego brata Stanisława, o którym ci już dużo naopowiadałem, gdyśmy po Młyńskiéj ulicy chodzili, i od bliższych jego przyjaciół. Nadmienię ci co najważniejsze, abyś miał, chociaż niedokładne, ale przynajmniéj bezstronne wyobrażenie o tym niepospolitym człowieku, który przez lat trzydzieści przeszło osobistą wartością i przeważnym wpływem w społeczeństwie naszem się odznaczał; wszakże przypominam ci, co już nieraz mówiłem, żebyś mnie nie uważał za historyka, albo sędziego przeszłości, do czego nie mam najmniejszéj pretensyi, lecz za starego przyjaciela gawędzącego, ile mu pamięć starczy, o dawnych rzeczach i ludziach w naszem mieście, jak ich znał i jak mu się przedstawiali.
Otóż Jan Koźmian urodził się czternastego roku; troskliwie w latach dziecinnych wychowany przez matkę, bo ojca bardzo wcześnie utracił, odbywał nauki szkolne w Lublinie najpierw, potem w liceum warszawskiem, pod opieką stryja Kajetana, a głównie pod bezpośrednim dozorem brata Stanisława, przeszło lat trzy starszego, spokojniéj i rozważniéj usposobionego, podczas gdy on odznaczał się wtedy niezwykłą żywością umysłu i temperamentu, która się i w późniejszym wieku jego uwydatniała. Nie dziw więc, że, po nocy 29-go listopada, przedstawienia i proźby brata nie mogły szesnastoletniego zaledwie Jasia, uniesionego zapałem patryotycznym, jak cała młodzież wówczas, utrzymać w liceum, którego ostatnią klasę właśnie miał kończyć. Niezadowolniwszy się krótką służbą w gidach dyktatorskich, wyruszył w pole za wszystkimi innymi; nie wypuścił go jednak brat z pod opieki i obadwa zaciągnęli się do piątéj konnéj bateryi i, dosłużywszy się w końcu podoficerskiego