Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

końca, chociaż w nie częstych i nie poufnych, zawsze w dobrych i przyjacielskich stosunkach. Poznałem się z nim latem czterdziestego siódmego roku, za pośrednictwem brata, który odbywał swoją naukę uniwersytecką w Berlinie. Mieszkali tam wtenczas państwo Koźmianowie, niespełna rok będąc po ślubie, pod Lipami, ile pamiętam, a odwiedziwszy ich i widząc po raz pierwszy oboje, nie mógłem się wstrzymać od zauważenia zewnętrznego kontrastu, który między nimi zachodził. Młodziuchna pani, córka jenerała Chłapowskiego, wysmukła, pełna wdzięku w postawie i ruchach, na któréj twarzyczce pięknéj i poważnéj razem widać było czasami pewien odcień zamysłu i smutku, miała coś idealnego w swéj osobie; pan Jan zaś wtedy, jak mi się zdaje, trzydzieści trzy lat liczący, niski, grubawy, z dużą głową, twarzą szeroką i o rysach nieregularnych, chociaż w oczach było niemało żywości i rozumu, a uśmiech jego sympatycznie pociągał, nie mógł się jednak liczyć do fizycznie powabnych. Cała postać jego wiele mniéj przystawała do fraka lub eleganckiego tużurka, niż późniejszemi laty do rewerendy i przyborów kapłańskich, z któremi nie zdawała się tworzyć przeciwieństwa. Ale fizyczny wygląd, panie Ludwiku, rzecz podrzędna u mężczyzny, którego wartość stanowi to, co się w nim mieści, a sam Koźmian najlepszym tego dowodem.
W Berlinie wtenczas spotkaliśmy się z sobą dwa czy trzy razy, bo niedługo tam pobawiłem i dopiero następnego roku ujrzałem tutaj pana Jana w odmiennéj postaci; w czamarze, rogatéj czapeczce, czerwono-białemi piórkami ozdobnéj i z pałaszem u boku przywędrował do nas wraz z legionem akademików berlińskich; późniéj zaś, gdy już jako ksiądz osiadł był w Poznaniu, widywałem się z nim dość często. Z wypadków jego życia wiadome mi główne szcze-