Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem i bateryą legionu stać na miejscu w pobliżu Orszowy i zakrywać uchodzących. Wszystko już było przeszło, on się nie ruszał, chociaż pogoń była bliska; podwładni zaczęli się burzyć, nawet oficerowie, krzykiem i pogróżkami domagać się odwrotu. Bentkowski odpowiedział spokojnie, że zabić go mogą, ale bez rozkazu o krok daléj nie pójdzie. Przysłano wreszcie rozkaz i dostali się wszyscy do Turcyi.
Tutaj internowano Bentkowskiego wraz z mnóstwem innych najpierw w Widyniu, a potem w Warnie. Na Turków skarzyć się nie było powodu, robili co mogli i przyjmowali jak mogli, osobliwie Lachów; ale tam u nich jak i Bułgarów, nie po europejsku, nieraz dziko, ztąd ciągła była niewygoda, a często dokuczliwa bieda. Nie psuło to jednak humoru Bentkowskiemu, jak listy jego z Widynia i Warny do nas pisane okazywały i po półrocznéj przeszło walce z najrozmaitszemi trudnościami i niedostatkiem, udało mu się przedostać do Stambułu, gdzie się zetknął z Koszutem, Bemem i Władysławem Zamoyskim. Dwaj pierwsi robili mu różne propozycye, ale ich nie przyjął, postanowiwszy wrócić do kraju, w przekonaniu, że się tam jeszcze przydać może; ostatni zaś, który znał jeszcze ojca jego w Warszawie, ułatwił mu przeprawę. Dostał się Bentkowski na okręt rządowy turecki, ale nieszczęściem była to nawa stara i skołatana, a jéj kapitan w nieszczególnéj komitywie z Neptunem. Z wielkim mozołem wydostali się z Archipelagu, a gdy wpłynęli na Śródziemne morze, wzmogła się bieda; okręt trzeszczał i rozchodził się, a kapitan, nie mogąc się w kierunku połapać, naradzał się ciągle ze sternikiem, lub siedział na pokładzie nad jakaś księgą astronomiczną. Z niespokojnością morza wzrosło niebezpieczeństwo; statek zgruchotał się prawie, a ci, co w nim byli, dostali się z biedą na wysepkę w pobliżu Malty,