Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ca, lecz i uzdolnieniem, zamiłowaniem pracy całkiem do niego był podobny, już nie wrócił więcéj. Został tam gdzieś, z wielu innymi, wśród kniei pod Brdowem, a kilka dni późniéj znalazła go szukająca ciotka leżącego w kilku na prędce zbitych deskach, z przestrzeloną głową, odartego z wszelkiéj odzieży. Za wolą ojca nie odłączono go od towarzyszów broni i pokrywa go ziemia, którą zwilżył krwią swoją. Na pamiątkę jego zgonu folwark pod Czeszewem leżący Brdowem nazwano.
Zaszła przytem jedna z tych rzeczy nieodgadnionych, którąby teraz do objawów spirytyzmu policzono. Był wtenczas Libelt jako deputowany w Berlinie, kiedy syn jego przeszedł granicę. Pewnego dnia, idącemu zrana na posiedzenie do izby, stawiła naraz wyobraźnia przed oczy postać wysokiéj, białéj osoby, dźwigającéj na rękach jego młodszego syna, który leżał jak we śnie. Wrażenie to minęło dopiero, gdy, zająwszy swoje miejsce w sali sejmowéj, zagadniętym został przez jednego z kolegów obok siedzących. Tego samego dnia jeszcze odebrał z domu złowrogi telegram.
Powiadano mi, iż tego rodzaju nadzwyczajne wypadki niejednokrotnie się Libeltowi w życiu zdarzyły. Zrozpaczoną żonę pocieszał jak mógł, wreszcie i strofował, „żeby Bogu i ojczyznie syna nie wymawiała“, ale od téj chwili zciemniało mu życie, zwłaszcza iż za ukochanym synem poszła niebawem i matka.
Ostatnie lata spędził Libelt na ustroniu w Brdowie, gdzie też umarł w początku czerwca siedemdziesiątego piątego roku. Gospodarując poprzednio długi czas w Czeszewie, okazał praktyką, iż zapały demokratyczne nie były u niego li tylko hasłem wojennem w politycznych sporach, teoryą do niczego w rzeczywistości nie obowięzu-