Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

legi. Z ojcem pańskim niejednę miłą i zajmującą chwilę młodości wspólnie spędziłem; spodziewam się, że różnica wieku ciebie nie odstraszy i że czasem o mnie lub o mój próg zawadzisz, chociaż młodzi ze starymi kumać się nie lubią.
— Nie chciałbym być wcale młodym starcem lub za takiego uchodzić, ale pan dobrodziéj przypomni sobie łaskawie, że już jako chłopiec towarzyszyłem mu nieraz bardzo chętnie w przechadzkach i że nieraz, zamiast spieszyć do łóżka, doczekałem się jedenastéj lub północy, siedząc w kącie i słuchając uważnie rozmów pańskich z ojcem moim i wiele starszym stryjem o przeszłych i teraźniejszych ludziach i wypadkach. Pod tym względem żadna ze mną nie zaszła zmiana i uprzejmie panu dziękuję za pozwolenie, które mi dajesz, narzucania się ci czasami w domu i poza domem, zwłaszcza, iż odpowiedniego mi młodszego towarzystwa dotychczas w mieście naszem nie znalazłem zanadto. Pozwoli pan zaraz, że, nie odkładając natręctwa na późniéj, zapytam, dokąd pan teraz idziesz?
— Na zwyczajną przechadzkę, którą codziennie odbywam poniekąd z obowiązku, bo przekonałem się od dawna, że to jeden z najpewniejszych, a przytem najtańszych środków higienicznych podtrzymywania i krzepienia starych organizmów, zaiste lepszy niż piwo bawarskie, węgrzyn lub morfina. — Ale dzisiaj aura niepewna, na deszcz się zanosi, a w takich razach nie wychodzę za miasto i ograniczam się na odbywanie samotnych polonezów po ulicach, gapiąc się na ludzi, na wystawy, na firmy. Nieraz przypominam sobie, przechodząc, co tu i owdzie zaszła przed laty, jak tu i owdzie dawniéj wyglądało, kto w tym lub owym domu mieszkał olim temporibus? a to wzbudza we mnie rozmaite myśli, przyjemne i smutne. Jeśli masz czas, Panie Ludwiku i