Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcesz mi towarzyszyć, to proszę, bo za chłodno stać dłużéj na bruku.
Chętnie Panu służę, zwłaszcza, iż polonez parami się tańczy; ale ponieważ jestem niewyrodnym synem teraźniejszéj epoki, chciałbym przytem zrobić interes, a przyczepiając się do ostatnich słów Pańskich, prosiłbym, żebyś zechciał podzielić się zemną jednem i drugiem z owych wspomnień, które się Panu nasuwają. Pan przecie dobrze pamiętać możesz jak to tu było przed pół wiekiem, nawet daléj wstecz idąc, a takich tu między nami w Poznaniu, jak mniemam, już bardzo nie wielu.
Prawdę mówiąc, Panie Ludwiku, nieraz mi się to uczuć daje. Gdy tak chodzę po ulicach i widzę rojących się koło mnie ludzi nieznajomych i obcych, gdy ze znajomych i swojskich spotykam czasami prawie takich tylko, których niedawno temu, jak mi się zdaje, dziećmi i podrostkami widziałem, dziwnie mi się robi i tęskno, jakoby miasto, w którem całe przecież przepędziłem życie, na obce jakieś się zamieniło, a raczéj jakobym chodził po cmentarzu, szukając krewnych, przyjaciół, rówieśników, którzy już wszyscy leżą za murami lub gdzieś tam daléj po świecie.
Chętnie zastosuję się do twego życzenia; ale nie myśl, żeby moje wzmianki zawierać mogły coś nader ciekawego lub wielką rozmaitość; żyłem ja zawsze w skromnych stosunkach, nie wybiegając poza widnokrąg, w którym mnie losy zamknęły, a przytem nieraz może pamięć mnie zawiedzie, bo ona słabnie z wiekiem, jak ci wiadomo. Z tem wszystkiem przecie niejedno widziałem, niejednom słyszał, z niejednym, co tu żyli, ściślejsze łączyły mnie związki, będę ci więc mógł powiedzieć to i owo, o czem zapomniano, o czem byś się od innych znajomych twoich już nie dowiedział.