Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

reckiéj za przyczynieniem się Sadyka paszy i zakończył w Carogrodzie wędrówkę doczesną, pełną złudnych nadziei i ciężkich zawodów. Poezye swoje i pisma ogłosił pierwsze w jednym, resztę w dwóch tomach.
Nie będę ci się nad niemi rozwodził, panie Ludwiku; jeśli ich nie znasz, to przeczytaj, szczególnie don Juana poznańskiego, Bogunkę, Myszą wieżę, Wawel i Kraków i niektóre z bajronowskich jego wywnętrzeń lirycznych, a zgodzisz się zapewne na mój sąd, że w małéj, niestety, liczbie poetów wielkopolskich, Berwiński przyrodzonym darem wybitne zajmuje miejsce i że byłby, jak mówią, klasycy, zaszedł wysoko na szczyty Parnasu, gdyby swych myśli nie był skwasił i zatruł z własnéj winy, gdyby talent jego była zapłodniła gruntowna praca i rozgrzewało sforne i spokojne życie.
Szczerze go żałowałem nieraz i za życia jego i po śmierci i gdy na ten dom czasem zwrócę oczy, zdaje mi się, że wyjdzie z niego nasz Rysio, (tak go bowiem zwykle nazywali znajomi), nieco pochylony, z rudawą bródką, w ciemnozielonym fraczku, witając mnie z poza złotych okularów swem miłem i przyjacielskiem spojrzeniem.
Widzisz teraz, panie Ludwiku, ten drugi róg Franciszkańskiéj uliczki; stary ów gmach, kiedyś do Gurowskich należący, niekształtny, lecz poważny, bardzo mi jest pamiętny. Bywałem w nim często i znałem bliżéj wszystkich jego mieszkańców, nielicznych zresztą, gdyż zajmowała go jedna tylko rodzina Działyńskich, która teraz w linii męzkiéj wygasła, a którą zupełną jeszcze i kwitnącą widziałem, ojca, matkę, syna i pięć córek do dziś dnia żyjących.
Hr. Tytus Działyński, w sile wieku, gdy go po jego powrocie z emigracyi poznałem, był ostatnim u