Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sób salon stroił się raz po raz pięknym uśmiechem młodego dziewczęcia: to jest mnoga i migotliwa ozdoba wieczorów — jak i dni. Przypominamy sobie jakąś atmosferę, dlatego że drgał w niej uśmiech młodej dziewczyny.
Czytelnik zdziwiłby się mocno, gdyby się zanotowało zdania, jakie p. de Charlus wymienił ukradkiem z kilkoma poważnymi uczestnikami zebrania. Byli to dwaj książęta, wybitny generał, wielki pisarz, wielki lekarz;, wielki adwokat. Otóż rozmowa ich brzmiała tak:
À propos, czyś widział nowego lokaja, mówię o tym młodym, co jeździ na koźle? A u naszej kuzynki Guermantes czy nic nie znasz?
— W tej chwili nic.
— Powiedz-no, koło bramy, przy powozach, była młoda osoba blond, w krótkich spodenkach, która mi się wydała całkiem sympatyczna. Zawołała mi bardzo grzecznie powóz, byłbym chętnie przedłużył rozmowę.
— Tak, ale mnie się ta osoba wydaje absolutnie wroga, a przytem robi ceregiele; ty, co lubisz doprowadzać rzeczy do skutku od pierwszego razu, zbrzydziłbyś to sobie. Zresztą wiem, że tam się nic nie da zrobić, jeden z naszych przyjaciół próbował.
— To szkoda, profil bardzo subtelny i włosy wspaniałe.
— Doprawdy, aż tak? Sądzę, że gdybyś się