Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachodził, wiedziała, iż w chwili gdy praca mojego intelektu zdołała rozprószyć tajemnicę dzieła, rzadko zdarzało się, aby, przez kompensatę, w ciągu swego niewdzięcznego trudu, nie uszczknął on jakiejś wartościowej refleksji. I w dniu gdy Albertyna mówiła: „Damy ten rulon Franciszce, żeby go wymieniła na inny“, często znaczyło to dla mnie jeden utwór muzyczny na świecie mniej, ale jedną prawdę więcej.
Podczas gry Albertyna grała, z bujnych jej włosów mogłem widzieć jedynie czarny kok w kształcie serca tuż koło ucha, niby u infantki Velasqueza. Tak samo jak na bryłowatość tego Anioła muzyki okładały się mnogie łączniki między rozmaitemi punktami przeszłości, które wspomnienie jej zajmowało we mnie, i jego rozmaite siedziby, od wzroku aż do najbardziej wnętrznych wrażeń mojej istoty, pomagających mi wniknąć w nią samą, tak utwór, który wykonywała, miał też bryłowatość, stworzoną przez nierówną widzialność rozmaitych fraz, zależnie od stopnia w jakim mi się udało je rozjaśnić i połączyć między sobą linje konstrukcji, która mi się zrazu wydała całkowicie niemal utopiona we mgle.
Zdałem sobie dobrze sprawę że absurdem jest być zazdrosnym o pannę Vinteuil i o jej przyjaciółkę, wobec tego że Albertyna od czasu swego wyznania wcale nie starała się ich widzieć i ze wszystkich naszych projektów wilegjatury dobro-