Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmierzwionemi włosami. I widząc owo leżące tam obojętne ciało, pytałem się, co za tabelę logarytmów ono stanowi, iżby wszystkie czynności, w którem bierze udział, od potrącenia łokciem do otarcia się suknią, mogły mi sprawiać tyle bólu — rozciągnięte aż po nieskończoność wszystkich punktów, jakie ciało to zajmowało kiedy w przestrzeni i w czasie, i od czasu do czasu wskrzeszone nagle w mojem wspomnieniu. A przecież wiedziałem o tem — czynności te wiązały się z jej ruchami, z jej pragnieniami, które byłyby mi u innej — u niej samej pięć lat przedtem lub potem tak obojętne. Wszystko to było kłamstwem, ale kłamstwem, dla którego nie miałem odwagi szukać innego rozwiązania niż moja śmierć. I tak siedziałem w futrze, którego jeszcze nie zdjąłem wróciwszy od Verdurinów, przed tem zwiniętem ciałem, przed tą alegorją czego? mojej śmierci? mojej miłości? Niebawem usłyszałem równy oddech Albertyny. Usiadłem na kraju łóżka; oddech ten, w połączeniu z jej widokiem działał na mnie kojąco niby wietrzyk morski. Potem wyszedłem po cichu, aby jej nie budzić.
Było tak późno, że od rana kazałem Franciszce sprawować się bardzo cicho, kiedy będzie przechodziła koło pokoju Albertyny. Toteż Franciszka, przekonana żeśmy spędzili noc na tem co nazywała „orgiami“, zaleciła ironicznie reszcie służby, żeby nie „budzić księżniczki“. I to była jedna z rze-