Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oszczędzić na chwilę ciągłych smutków i zmęczenia — prosimy jej, aby zrobiła bez nas, lub pozwoliła nam zrobić bez niej, kilkodniową podróż. To są — od bardzo dawna — pierwsze dni spędzone bez niej, coby się nam wprzód wydało niemożliwe. Bardzo prędko wraca, aby zająć miejsce przy naszym ognisku. Tylko że to rozstanie, krótkie lecz spełnione, nie jest tak dobrowolnie postanowione i tak napewno jedyne, jak sobie wyobrażamy. Wracają te same smutki, ta sama trudność pożycia; jedynie rozstanie się nie jest już czemś równie trudnem; zaczęło się o niem mówić, potem wykonało się je zgodnie. Ale to są tylko objawy wstępne, których nie odgadliśmy. Niebawem po rozstaniu chwilowem i uśmiechniętem, nastąpi rozstanie okrutne i ostateczne, które przygotowaliśmy nie wiedząc o tem.
— Przyjdź do mojego pokoju za pięć minut, abym cię mogła zobaczyć jeszcze trochę, kochanie. Będziesz bardzo milusi. Ale potem prędko zasnę, bo jestem jak nieżywa.
W istocie zastałem nieżywą, kiedy wszedłem za chwilę do jej pokoju. Ledwo się położywszy, usnęła; prześcieradła owinięte dokoła niej jak całun miały w swoich pięknych fałdach martwość kamienia. Możnaby rzec, że, jak w niektórych Sądach ostatecznych średniowiecza, sama tylko głowa wystaje z grobu, oczekując we śnie trąby archanioła. Tę głowę zaskoczył sen przegiętą wstecz, ze