Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w pożyciu z Albertyną nie było tak perwersyjnych i ordynarnych słów, którychbyśmy nie wymawiali wśród pieszczoty. W każdym razie, zbyteczne było nalegać w tej chwili. Ale pamięć moją oblegało słowo „zagrzać“. Albertyna używała go często w różnych zwrotach, ale zwrotów tych używała potocznie przy mnie; jeżeli chciała powiedzieć coś takiego, czemu umilkła nagle, czemu się tak zaczerwieniła, zasłoniła usta ręką, przebudowała całe zdanie, i kiedy spostrzegła żem usłyszał „zagrzać“ podała fałszywy sens? Ale z chwilą gdym się wyrzekał jałowego śledztwa, najlepiej było udawać że już o tem nie myślę. Zaczem, wracając myślą do wymówek Albertyny za to żem poszedł do „pryncypałki“, rzekłem bardzo niezręcznie, w rodzaju głupiego tłumaczenia się: „Chciałem cię właśnie prosić żebyś się dziś wybrała na wieczór do Verdurinów“ — zdanie podwójnie niezręczne, bo t gdybym chciał to zrobić, czemuż widząc ją przez cały czas nie zaproponowałem jej tego? Wściekła oto kłamstwo i rozzuchwalona mojem onieśmieleniem, odparła:
— Mógłbyś mnie prosić o to tysiąc lat, a nie byłabym się zgodziła. Ci ludzie byli zawsze przeciwko mnie, wszystko robili na przekór. Wyłaziłam ze skóry z uprzejmości dla pani Verdurin w Balbec, i ładnie na tem wyszłam. Gdyby mnie wzywała na łożu śmierci, nie poszłabym. Są rzeczy, których się nie darowuje. Co się tyczy ciebie, to