Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ście po desce, po której, gdyby się okazała bezpieczna, onby się puścił z kolei.
— Jakto! Książę Gilbert ma te gusty? — spytał Brichot z odcieniem zdziwienia i niesmaku.
— Mój Boże — odparł p. de Charlus zachwycony — to jest tak powszechnie znane, iż nie sądzę abym popełnił niedyskrecję, mówiąc że tak. Otóż, następnego roku wybrałem się do Balbec, i tam dowiedziałem się od matka, który mnie brał czasami na połów, że mój Teodor (który, nawiasem mówiąc, ma siostrę pokojówkę u przyjaciółki pani Verdurin, baronowej Putbus zachodził do portu ot, aby upolować jakiegoś majtka, i to z piekielnym tupetem, poto by kropnąć spacer łódką „i jeszcze, jeszcze coś“.
Na mnie wówczas przyszła kolej zapytania, czy jego pryncypał, w którym poznałem owego pana grającego w Balbec cały dzień w karty z kochanką i będącego głową małego Stowarzyszenia czterech przyjaciół, jest w tem podobny do księcia de Guermantes.
— Ależ tak, to wszyscy wiedzą, wcale się z tem nie kryje.
— Ale miał z sobą kochankę?
— No więc, co to znaczy; jakież te dzieciaki są naiwne — rzekł baron ojcowskim tonem nie domyślając się cierpienia jakie czerpałem z jego słów, myśląc o Albertynie. — Urocza jest ta jego kochanka.