Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie dla pozoru. Gdybym miał córkę na wydaniu i gdybym chciał mieć pewność, że nie będzie nieszczęśliwa, szukałbym zięcia jedynie wśród takich. Niestety, wszystko się zmieniło. Teraz i tacy rekrutują się z ludzi najbardziej łasych na kobiety. Myślałem, że mam pewien węch i że kiedy sobie powiem: „z pewnością nie“, nie mogę się omylić. I oto przychodzi mi wszystko odszczekać. Jeden z moich przyjaciół, człowiek dobrze znamy z tego, miał stangreta (dostarczyła mu go moja bratowa Oriana), chłopca z Combray, który uprawiał potrosze wszystkie rzemiosła, ale zwłaszcza uganiał za dziewczętami: byłbym przysiągł, że jest najdalszy od tych rzeczy. Doprowadzał do rozpaczy kochankę, zdradzając ją z dwiema kobietami, które ubóstwiał, nie licząc innych — jedna aktorka, druga dziewczyna z szynkowni. Mój kuzyn, książę Gilbert, obdarzony właśnie ową drażniącą inteligencją ludzi, którzy we wszystko za łatwo wierzą, rzekł mi pewnego dnia: „Ale czemu X... nie sypia ze swoim stangretem? Kto wie, czyby to nie sprawiło przyjemności Teodorowi (imię stangreta) i czy on nawet nie jest dotknięty, że mu pryncypał nie robi awansów“. Nie mogłem się powstrzymać aby nie zamknąć buzi Gilbertowi; drażniła mnie ta rzekoma przenikliwość, która, stosowana bez rozróżnienia, jest brakiem przenikliwości; a także drażniła mnie naiwna chytrość mego kuzyna, który by chciał, żeby nasz przyjaciel X... zaryzykował przej-