Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oskarżona o wspólnictwo. Jeżeli Morel chce żyć tak dalej, niech się to dzieje na jego ryzyko, ja spełnię swój obowiązek. Cóż pan chce! To nie zawsze jest wesołe...“.
I już mile podniecona oczekiwaniem rozmowy, jaką mąż miał odbyć ze skrzypkiem, pani Verdurin rzekła do mnie:
— Niech się pan spyta Brichota, czy ja nie jestem dzielna przyjaciółka i czy się nie umiem poświęcać aby ratować kamratów. (Robiła aluzję do okoliczności, w których w samą porę poróżniła profesora najpierw z jego praczką, potem z panią de Cambremer, z których to perypetyj Brichot wyszedł prawie całkiem ślepym i jak mówiono morfinistą).
— Przyjaciółka nieporównana, przenikliwa i dzielna — odparł uczony z naiwnem wzruszeniem. Pani Verdurin nie dała mi zdobić wielkiego głupstwa — rzekł Brichot, kiedy pryncypałka odeszła. — Nie waha się ciąć w żywe ciało. Jest radykalistką, jak powiada nasz Cottard. Przyznaję jednak, iż myśl że biedny baronek nie zna jeszcze ciosu, który go ma ugodzić, sprawia mi wielką przykrość. On poprostu oszalał dla tego chłopca. Jeśli się pani Verdurin powiedzie, ten człowiek będzie bardzo nieszczęśliwy. Nie jest zresztą pewne, czy się jej uda. Obawiam się, że potrafi jedynie zasiać nieporozumienie, które w końcu, nie rozdzielając barona z Morelem, poróżni ich obu z nią samą.