Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To zdarzało się często z panią Verdurin i wiernymi. Ale widoczne było, że nad potrzebą zachowania przyjaźni wiernych, coraz bardziej dominowała w niej potrzeba żeby tej przyjaźni nie zagrażała wzajemna ich przyjaźń między sobą. Homoseksualizm nie raził pani Verdurin póki nie tyka! prawowierności; ale jak Kościół, tak i pani Verdurin wolała wszystkie ofiary od ustępstw na punkcie prawowierności. Zaczynałem się obawiać, iż jej irytacja na mnie może pochodzić stąd, że ja nie pozwoliłem Albertynie wybrać się do niej tego dnia; bałem się również, żeby nie podjęła później na Albertynie (o ile się to już nie zaczęło) tej samej operacji celem rozdzielenia jej ze mną, jaką jej mąż miał podjąć na muzyku odnośnie do Charlusa.
— Nie, niech pan wyciągnie Charlusa, niech pan znajdzie jaki pretekst, już czas — rzekła pani Verdurin — a zwłaszcza niech mu pan nie da wracać, zanim po was poślę. A! co za wieczór — dodała pani Verdurin, zdradzając tem prawdziwą przyczynę swojej wściekłości. Produkować arcydzieło wobec tych tłumoków. Nie mówię o królowej Neapolu, ta jest inteligentna i miła kobieta (czytaj: „była miła dla mnie“). Ale inne! Och, to się można wściec! Cóż chcecie, nie mam już dwudziestu lat. Kiedy byłam młoda, mówiono mi, że trzeba się umieć nudzić; przymuszałam się, ale teraz, och, nie, to ponad moje siły; jestem w tym wieku żeby