Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że on miał brzydkie historje i że policja ma go na oku.
Że zaś pani Verdurin miała niejaki dar improwizacji, kiedy złość była jej natchnieniem, nie poprzestała na tem:
— Zdaje się — ciągnęła — że on już siedział. Tak, tak, mówiły mi to osoby dobrze poinformowane. Wiem zresztą przez kogoś, kto mieszka na tej ulicy co on, że nie ma się pojęcia, co za bandytów ten baron sprowadza do siebie.
A gdy Brichot, który często bywał u barona, protestował, pani Verdurin wykrzyknęła namiętnie:
— Ależ skoro ja ręczę za to! skoro ja panu powiadam! — zwrot, którym starała się zazwyczaj podeprzeć twierdzenie, rzucone trochę na oślep. — Zginie zamordowany dziś lub jutro, jak zresztą wszyscy mu podobni. Nie doczeka może nawet tego, bo jest w łapach niejakiego Jupiena, którego miał bezczelność mi przysłać, a który jest ex-galernikiem, wiem o tem, słyszy pan, tak, zupełnie pozytywnie. Trzyma Charlusa przez listy, które mają być czemś przerażającem. Wiem to od kogoś, kto je czytał, powiedział mi: „Słaboby się pani zrobiło, gdyby pani to ujrzała“. W ten sposób, Jupien ma go w garści i wyciska z niego pieniędzy ile zechce. Wolałabym tysiąc razy śmierć, niż żyć pod takim strachem, w jakim żyje Charlus. W każdym razie, jeżeli rodzina Morela zdecyduje się wnieść przeciw niemu skargę, nie mam ochoty być