Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sięgnęła w nim również sądów politycznych, każąc mu zapomnieć, że traktował swego czasu jako człowieka przedajnego, angielskiego szpiega (była to niedorzeczność kół Guermantów) tego samego Clemenceau, którego — jak oświadczał teraz — zawsze jakoby uważał za wielkie sumienie, za człowieka ze stali, jak Cornély. „Nie, nigdy nie mówiłem inaczej. Pomyliło się panu“. Ale, przekraczając sądy polityczne, fala obalała u Swanna sądy literackie, i nawet sposób wyrażania ich. Barrès postradał wszelki talent; nawet utwory z czasu jego młodości były słabe, ledwie czytelne. „Próbuj pan, nie doczyta pan do końca. Co za różnica z takim Clemenceau! Osobiście, ja nie jestem antyklerykałem, ale jakże się czuje przy nim, że Barrès nie ma kręgosłupa! To bardzo wielki pan, ten Clemenceau. Co za język!“
Zresztą, antydreyfusiści nie mieliby prawa krytykować tych aberacyj. Oni znowuż tłumaczyli, że ktoś jest dreyfusistą, dlatego że jest z pochodzenia Żydem. Jeżeli praktykujący katolik, jak Saniette, również był za rewizją procesu, to dlatego (mówiono), że jest na garnuszku u pani Verdurin, która stała się dziką radykałką. Ona była przedewszystkiem przeciw „klechom“. Saniette jest bardziej głupi niż zły i nie wie ile mu krzywdy wyrządza

192