Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie myśląc się sprzeciwiać, siedząc ze swoją niewinną szpadą w pochwie, robiącą wrażenie raczej jakiegoś ogrodniczego narzędzia lub rolniczego symbolu.
— A przytem, rzekła, ja wybieram swoich klejentów, nie każdego wpuszczam do moich salonów. Bo ja to tak nazywam. Czy to nie istny salon z temi kwiatami? Że mam klejentów bardzo grzecznych, to ten to ów przyniesie mi ładną gałązkę bzu, jaśminu, albo mój ulubiony kwiat — róże.
Myśl, żeśmy się może zgubili w oczach tej damy, nie przynosząc jej nigdy bzu ani róż, przyprawiła mnie o rumieniec; aby fizycznie uniknąć jej ujemnego sądu lub być osądzonym jedynie zaocznie, skierowałem się ku wyjściu. Ale w życiu nie zawsze najuprzejmiejsze przyjęcie spotyka tych co przynoszą piękne róże, bo „markiza”, przypuszczając że się nudzę, zwróciła się do mnie:
— Chce pan, żebym panu otworzyła gabinecik?
A kiedy odmówiłem:
— Naprawdę, nie chce pan? dodała z uśmiechem; myślałam to z dobrego serca, ale wiem, że są potrzeby, dla których obudzenia nie wystarczy ofiarować je gratis.
W tej chwili szybko weszła licho ubrana kobieta, najwyraźniej w nagląccm położeniu. Ale widać nie

280