Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

należała do świata „markizy”, bo ta, z całem okrucieństwem snoba, rzekła sucho:
— Wszystko zajęte.
— Czy długo? spytała biedna dama, czerwona przy swoich żółtych kwiatach.
— A, moja pani, radzę pani iść gdzieindziej, bo widzi pani, jeszcze dwóch panów tutaj czeka, a mam tylko jeden gabinet, wszystkie inne są w reparacji.
— Wygląda mi to na lichą klejentelę, rzekła „markiza”. To coś nie dla mnie, nie zna to czystości, nie zna szacunku, trzebaby mi potem godzinę szorować po takiej damuli. Nie żałuję jej dwóch su.
Wkońcu babka wyszła, Bojąc się że się nie postara napiwkiem zatrzeć niedelikatności jaką okazała siedząc tak długo, ulotniłem się, aby nie mieć udziału w porcji wzgardy, jaką z pewnością okaże babce „markiza”. Szedłem ścieżką, ale powoli, aby babka mogła mnie łatwo dogonić i iść dalej ze mną. Co się też stało niebawem. Myślałem, że babka mi powie: „Dałam ci długo czekać na siebie; mam nadzieję, że jeszcze złapiesz swoich przyjaciół”. Ale nie rzekła ani słowa; tak iż trochę zawiedziony, nie chciałem się odezwać do niej pierwszy. W końcu, spojrzawszy na nią, zauważyłem, że idąc koło mnie, obraca głowę w drugą stro-

281