Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeć to twierdzenie siłą, w razie gdyby stróż porządku powątpiewał o jego ścisłości — od ośmiu lat, rozumie pan, w każdy dzień jaki pan Bóg stworzył, punktualnie z uderzeniem trzeciej, jest tutaj, zawsze grzeczny, nigdy nie podniesie głosu, nic nie powala, i siedzi dłużej niż pół godziny, aby przeczytać gazetę załatwiając swoje. Jednego jedynego dnia nie przyszedł. Na razie nie spostrzegłam się; ale naraz wieczorem powiedziałam sobie: „O, ten mój gość nie przyszedł, może umarł”. To mnie trochę pikło w serce, bo ja się przywiązuję do ludzi, kiedy są na swojem miejscu. Toteż byłam bardzo kontenta, ujrzawszy go na drugi dzień; zagadałam go: „Dzień dobry panu, a co, czy nic się panu nie zdarzyło wczoraj?” Odpowiedział, że jemu się nic nie zdarzyło, ale że żona mu umarła i taki był poruszony że nie mógł przyjść. Miał minę smutną, i co się dziwić, rozumie pan, żyli z sobą od dwudziestu pięciu lat; ale i tak wydawał się kontent że znów tu jest. Czuło się, że ten wypadek zakłócił jego przyzwyczajenia. Starałam się go pocieszyć, rzekłam: „Nie trzeba się poddawać. Niech pan przychodzi jak zawsze; w pańskiem zmartwieniu, zawsze to mała dystrakcja”.
Głos „markizy” złagodniał, bo stwierdziła, że opiekun grządek i klombów słuchał jej przyjaźnie,

279