Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widział młodego księcia, zanim ten znalazł się tuż przy nim. W ten sposób, na takich liczniejszych zebraniach, pan de Charlus zachowywał niemal bez przerwy uśmiech bez określonego kierunku i specjalnego przeznaczenia, uśmiech który, obecny na jego wargach niejako przed ukłonem przybyłych, mógł być, w momencie gdy ci wchodzili w jego strefę, wyzuty z wszelkich cech indywidualnie umiejscowionej uprzejmości.
Ale trzeba mi się było przywitać z panią Swann. Nie wiedząc czy ja znam panią de Marsantes i pana de Charlus, przyjęła mnie dość chłodno, bojąc się z pewnością, że ją poproszę aby mnie przedstawiła. Podszedłem wówczas do pana de Charlus i natychmiast pożałowałem tego, gdyż widząc mnie z pewnością doskonale, nie zdradzał tego niczem. W chwili gdym się ukłonił, ujrzałem — w pewnej odległości od jego ciała, do którego baron bronił mi dostępu całą długością wyciągniętego ramienia — palec, ogołocony — możnaby rzec — z biskupiego pierścienia, palec podawany jakgdyby po to aby się go ucałowało w uświęcone miejsce. Robiło to wrażenie, żem wtargnął w strefę pana de Charlus bez jego wiedzy „z włamaniem”, za które całą odpowiedzialność składał na mnie, wyrażając to bezimienną, bezosobistą i roztargnioną ciągłością swe-

211