Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go uśmiechu. Ten jego chłód nie przyczynił się do podniesienia, temperatury pani Swann.
— Jak ty wyglądasz, zmęczony, niespokojny, rzekła pani de Marsantes do syna, który podszedł aby się przywitać z panem de Charlus.
I w istocie, oczy Roberta zdawały się chwilami dosięgać głębi, którą opuszczały natychmiast niby nurek gdy dotknie dna. Owem dnem, tak bolesnem dla Roberta, że skoro się go dotknął opuszczał je natychmiast aby doń wrócić w chwilę potem, była myśl iż zerwał z kochanką.
— To nic, dodała matka gładząc go po twarzy, to nic, miło jest widzieć swojego chłopca.
Ale ta czułość drażniła wyraźnie Roberta. Pani de Marsantes pociągnęła syna w głąb salonu, gdzie w obitej żółtym jedwabiem nyży parę foteli Beauvais odcinało się swojemi fioletowemi haftami, niby purpurowe irysy w polu jaskrów. Pani Swann, znalazłszy się sama i zrozumiawszy że ja jestem blisko z Robertem de Saint-Loup, przyzwała mnie gestem. Nie widziałem jej od tak dawna, że nie wiedziałem o czem mówić. Nie traciłem z oczu mojego kapelusza pośród wszystkich tych które się znajdowały na podłodze, ale pytałem się ciekawie sam siebie, do kogo może należeć jeden z nich, nie będący kapeluszem księcia de Guermantes, a nazna-

212