Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma swoiste rysy, silniejsze od kasty. Otóż wyraziły się one w mojej obecności nie słowami, w których spodziewałem się zawczasu usłyszeć szmer elfów i taniec koboldów, ale ich transpozycją, nie mniej świadczącą o tem poetycznem pochodzeniu; faktem iż, składając ukłon pani de Villeparisis, mały, czerwony i brzuchaty ryngrabia powiedział: „Zień topry, bani margiso”, z akcentem odźwiernego Alzatczyka.
— Czy pozwoli pan podać sobie filiżankę herbaty albo kawałek torciku, wyborny jest, rzekła do mnie pani de Guermantes, rozwijając dla mnie maximum uprzejmości. Robię honory w tym domu jakby we własnym, dodała z odcieniem ironji, która dawała coś gardłowego jej głosowi, tak jakby stłumiła chrapliwy śmiech.
— Panie ambasadorze, rzekła pani de Villeparisis do p. de Norpois, będzie pan pamiętał za chwilę że pan miał coś do powiedzenia księciu w sprawie Akademji?
Pani de Guermantes spuściła oczy i obróciła dłoń aby spojrzeć na zegarek.
— Och, Boże, ostani czas pożegnać się z ciotką, jeżeli mam jeszcze wpaść do pani de Saint-Ferréoł, a mam obiad u pani Leroi.
Wstała, nie żegnając się ze mną. Spostrzegła pa-

199