Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To jest sprawa, która obchodzi tylko Francuzów, tylko ich, nieprawdaż? — odparł pan d’Argencourt z ową specjalną impertynencją, która polega na tem, aby użyczać partnerowi mniemania, którego on najoczywiściej nie podziela, skoro właśnie wyraził sąd przeciwny.
Bloch spiekł raka; pan d’Argencourt uśmiechnął się, patrząc dokoła siebie, a o ile ten uśmiech, podczas gdy go kierował na innych gości, był nieżyczliwy dla mego kolegi, zabarwił się serdecznością, spocząwszy w końcu na Blochu, aby mu odjąć pozór do obrazy za słowa, które mimoto pozostały okrutne. Pani de Guermantes szepnęła panu d’Argencourt coś czego nie słyszałem, ale co się musiało odnosić do religji Blocha; bo w tej chwili po twarzy księżnej przebiegł ów wyraz, któremu strach iż dotycząca osoba mogła coś spostrzec, daje coś niepewnego i fałszywego, z domieszką owej ciekawej i złośliwej wesołości, jaką budzi grupa ludzka zasadniczo nam obca.
Aby się odegrać, Bloch zwrócił się do księcia de Châtellerault:
— Pan, proszę pana, jakkolwiek Francuz, wie pan z pewnością, że zagranica jest za Dreyfusem, mimo iż twierdzą, że we Francji nie wie się nigdy,

170