Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swoje postępki wedle nieznanych mi obrzędów, udają że się częstują cukierkami lub odmawiają ich, czyniąc gesty pozbawione znaczenia, unormowane zgóry, niby krok tancerki, która naprzemian staje na palcach lub krąży dokoła szarfy. Kto wie, w chwili gdy bogini ofiarowywała te cukierki, powiadała może ironicznie (bo widziałem, że się uśmiecha): „Czy pozwoli pan cukierka?” Cóż mi to znaczyło? Ujrzałbym rozkoszne wyrafinowanie w celowej oschłości à la Mérimée lub à la Meilhac) tych słów skierowanych przez boginię do półboga, który wiedział jakie wzniosłe myśli pokrywają oboje, chowając je z pewnością na chwilę gdy zaczną znów żyć prawdziwem życiem; i podejmując zabawę, odpowiadał z tą samą dyskretną finezją: „Owszem, proszę o wisienkę”. I byłbym słuchał tego djalogu równie chciwie co jakiejś sceny z Męża debiutantki, gdzie brak poezji i wielkich myśli — rzeczy dla mnie tak potocznych, które, przypuszczam, Meilhac byłby tysiąc razy zdolny tam włożyć — zdawał mi się sam przez się elegancją, elegancją umowną i przez to samo tem bardziej tajemniczą i pouczającą.
— Ten gruby, to margrabja de Ganançay, rzekł z dobrze poinformowaną miną mój sąsiad, który źle usłyszał szepnięte za nim nazwisko.
Margrabia de Palancy z wyciągniętą szyją,

62