Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z przekrzywioną twarzą, z wielkiem okiem przylepionem do monokla, przesuwał się zwolna w przejrzystym cieniu, zdając się tak samo nie widzieć publiczności z fotelów, jak ryba przepływająca poza oszkloną ścianą akwarjum. Chwilami zatrzymywał się, czcigodny, sapiący i obrosły mchem, przyczem widzowie nie mogliby powiedzieć, czy on cierpi, śpi, pływa, znosi jajko lub tylko oddycha. Nikt nie budził we mnie takiej zazdrości jak on, dla przywilejów jakiemi zdawał się cieszyć w tej loży, oraz obojętności z jaką pozwalał księżnej częstować się cukierkami; obejmowała go wówczas spojrzeniem swoich pięknych oczu wyciętych w djamencie, ogarniających go w tej chwili inteligencją i przyjaźnią. Oczy te, kiedy były spokojne, ograniczały się do swojej czystej materjalnej piękności, do samego mineralnego blasku, ale, o ile najmniejszy odruch poruszył je lekko, rozpalały głębie sali nieludzkiemi, horyzontalnemi i wspaniałemi ogniami.
Jednakże, ponieważ akt Fedry, który grała Berma, miał się rozpocząć, księżna wysunęła się na przód loży; wówczas, jakgdyby ona sama była teatralnem zjawiskiem, ujrzałem iż, w odmiennej strefie światła którą przebyła, zmienia się nietylko barwa, ale materjał jej strojów. I w loży osuszonej, wyłonionej z oceanu, nie należącej już do świa-

63