Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kupił fotel chąc ujrzeć Bermę, myśli tylko o tem żeby nie powalać rękawiczek, nie zawadzać, zyskać sympatję przygodnego sąsiada, ścigać uśmiechem jakieś przelotne spojrzenie, unikać z niegrzeczną miną wzroku znajomej osoby, którą odkrył w sali i którą po tysiącznych wahaniach decyduje się odwiedzić, w chwili gdy trzy uderzenia, rozlegające się zanim tam dotarł, zmuszają go do ucieczki niby Hebrajczyków przez Morze Czerwone między wzburzonemi falami widzów, których poruszył z miejsca i którym drze suknie lub depce po nogach. Wręcz przeciwnie ludzie światowi: ci byli w swoich lożach za balkonem jak w małych wiszących salonikach, z których jedną ścianę usunięto, lub jak w kawiarni dokąd gość zachodzi napić się czegoś, nie onieśmielony lustrami w złotych ramach ani czerwonemi krzesłami lokalu w stylu neapolitańskim; i dlatego że wspierali się obojętną ręką o złocone słupy kolumn podtrzymujących tę świątynię sztuki, dlatego że nie byli wzruszeni nadmiernemi honorami jakie zdawały się im oddawać dwie rzeźbione figury, wyciągające ku lożom gałęzie palm i laurów, oni jedni mieliby swobodę ducha na słuchanie sztuki — gdyby tylko mieli inteligencję potemu.
Najpierw były tylko mgliste ciemności, w których

56