Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odpowiedzieć a którym chciałoby się bodaj rzec wszystko czego się im nie powiedziało w życiu i upewnić je, że się nie cierpi. Zdawało mi się, że to już jest drogi cień, któremu dałem się zgubić wśród cieniów; samotny przed aparatem, dalej powtarzałem daremnie: „Babciu, babciu”, jak Orfeusz, wstawszy sam, powtarza imię zmarłej.
Zdecydowałem się opuścić pocztę, wywołać Roberta z restauracji, aby mu powiedzieć, że, spodziewając się depeszy, która mnie może zmusi do wyjazdu, chciałbym na wszelki wypadek znać rozkład pociągów. A jednak, przed powzięciem tego postanowienia, byłbym chciał ostatni raz wezwać Córy Nocy, Wysłanniczki głosu, boginie bez twarzy; ale kapryśne Strażniczki nie chciały — lub zapewne nie mogły — otworzyć cudownych bram; daremnie wzywały niestrudzenie, swoim zwyczajem, czcigodnego wynalazcę druku oraz młodego księcia, miłośnika impresjonizmu i zapalonego automobilistę (który był siostrzeńcem kapitana de Borodino): Gutenberg i Wagram zostawili ich błagania bez odpowiedzi. Odszedłem, czując że wzywane przezemnie Niewidzialne pozostanie głuche.
Odnajdując Roberta i jego kolegów, nie wyznałem im, że serce moje nie jest już z nimi, że wyjazd mój jest nieodwołalny. Robert udawał że wie-

221