Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przeciwnych ciśnień, co dnia stwarzających jej przeciwwagę, stawała się czemś nieodpartem, rozsadzała mnie poprostu. Mówiąc abym został, babka obudziła we mnie trwożliwe i szalone pragnienie powrotu. Swoboda, jaką mi zostawiała teraz wbrew wszelkiemu spodziewaniu, wydała mi się nagle równie smutna, jak mogłaby być smutna wolność moja po jej śmierci (kiedybym ją kochał jeszcze i kiedyby się ona całkiem mnie wyrzekła). Krzyczałem: „Babciu, babciu”, i byłbym chciał uściskać ją; ale miałem koło siebie tylko ten głos, widmo, równie nieuchwytne jak to które wróci może nawiedzić mnie kiedy babka umrze. „Mów do mnie”; ale wówczas stało się, żem się uczuł jeszcze bardziej sam, nagle zupełnie przestałem słyszeć ten głos. Babka nie słyszała mnie już, straciła kontakt ze mną, przestaliśmy być na przeciw siebie, być dla siebie wzajem słyszalni. Wołałem ją dalej macając w ciemności, czując że i jej wołania muszą się gubić. Drżałem tem samem wzruszeniem, jakiegom doznał niegdyś, bardzo dawno, w dniu kiedy jako małe dziecko zgubiłem ją w tłumie; drżałem nietyle o to ile jej nie odnajdę, ile o to że ona mnie szuka, czułem iż sobie mówi że ja jej szukam; uczucie dosyć podobne do tego, jakiegobym doznał w dniu kiedy się mówi do osób, które już nie mo-

220