Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że nie są w zasadzie wrogami mieszczan, nawet republikanów, byleby ci mieli czyste ręce i chodzili na mszę. Od pierwszego wieczoru, zanim siedliśmy do stołu, odciągnąłem Roberta w kąt i przy wszystkich, ale tak żeby nie słyszeli, rzekłem:
— Robercie, chwila i miejsce są źle obrane na to co ci chcę powiedzieć, ale to potrwa tylko sekundę. Zawsze zapominam spytać cię o to w koszarach: czy fotografja u ciebie na stole to jest pani de Guermantes?
— Ależ tak, to jest moja dobra ciocia.
— Ach, prawda, w głowie mi się troi, wiedziałem dawniej i nigdy o tem nie pomyślałem. Mój Boże, twoi przyjaciele muszą się niecierpliwić, mówmy szybko, patrzą na nas. Albo odłóżmy na inny raz, to nie ma żadnego znaczenia.
— Ależ owszem, rżnij dalej, nic nie szkodzi że zaczekają.
— Ale nie, ja chciałbym być grzeczny, oni są tacy mili dla mnie; zresztą doprawdy to nic tak ważnego.
— Ty znasz tę zacną Orianę?
Ta „zacna Oriana” — tak jakby powiedział ta „dobra Oriana” — nie znaczyła wcale, aby Robert uważał panią de Guermantes za specjalnie dobrą. W takich wypadkach, dobra, zacna, dzielna, są pro-

158