Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dynie reprezentować sztukę Dyrektoriatu — dawał i ciepło, a niski fotelik pomógł mi się grzać równie wygodnie co gdybym siedział na dywanie. Ściany tuliły pokój, oddzielając go od reszty świata; aby tam wpuścić, aby w nim zamknąć to co mu dawało jego pełnię, rozstępowały się przed bibljoteką, obejmowały zagłębienie z łóżkiem, po którego dwóch stronach kolumienki podtrzymywały lekko wyniosły sufit alkowy. A pokój przedłużał się w głąb w dwa alkierze równej z nim szerokości; w drugim z nich wisiał na ścianie — aby nasycić wonią skupienie, którego miało się tam szukać — rozkoszny różaniec z ziarn irysu. Drzwi, gdybym je zostawił otwarte wchodząc do tego najdalszego schronienia, nietylko troiły je, nie niwecząc jego harmonji i nietylko dawały memu spojrzeniu lubość przestrzeni po lubości skupienia, ale przydawały uczucie swobody do rozkoszy samotności, samotności wciąż nienaruszonej a nie tak zamkniętej. Alkówka ta wychodziła na dziedziniec, którego miłe sąsiedztwo odkryłem ze szczęściem nazajutrz rano, ujrzawszy go zamkniętym — niby piękną samotnicę — między wysokiemi murami bez okien. Rosły tam tylko dwa pożółkłe drzewa, dające czystemu niebu jakąś słodycz lila.
Zanim się położyłem, zapragnąłem wyjść z poko-

131