Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ju, aby zbadać całą swoją bajkową dziedzinę. Szedłem długą galerją, niosącą mi w darze wszystko, co mi mogła ofiarować w razie bezsenności: fotel w kącie, szpinet, na konsoli niebieski fajansowy wazon pełen cyneraryj, i w staroświeckiej ramie widmo zeszłowiecznej damy z niebieskiemi kwiatami w pudrowanych włosach, z bukietem goździków w ręce. Kiedym doszedł do końca, ściana bez drzwi powiedziała mi naiwnie: „teraz trzeba wracać; ale widzisz, jesteś tu u siebie”, podczas gdy puszysty dywan dodawał uprzejmie, że gdybym nie spał tej nocy, mógłbym doskonale przyjść tu boso, a okna bez okienic wyglądające na pole upewniały mnie że będą czuwały całą noc, i że, nawet zjawiając się o jakiejbądź porze, nie potrzebuję się bać bym kogo obudził. Za drzwiczkami w ścianie zauważyłem jedynie mały gabinecik: wstrzymany ścianą i nie mogąc uciec, ukrył się tam markotny i patrzał na mnie wystraszony swojem okrągłem okienkiem zbłękitnionem przez księżyc.
Położyłem się, ale obecność pierzyny, kolumienek, kominka, napinając moją uwagę w stopniu nieznanym mi w Paryżu, nie pozwoliła mi się oddać zwykłej włóczędze marzeń. Że zaś ten szczególny stan uwagi, zagarniając sen i działając nań, zmienia go, dociąga go do tej czy innej serji wspomnień, obrazy

132