Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nem, w liniach naprzemian omdlewających i żwawych. Taka przyjemność nie przydaje wartości człowiekowi w którego wstąpi, jest bowiem uchwytna jedynie dla niego samego. Jeżeli się naprzykład nie podobamy jakiejś kobiecie, która nas spostrzegła, kobieta ta nie wie, czy my w tej chwili odczuwamy ową wewnętrzną i subjektywną błogość, nie zdolną tem samem nic zmienić w sądzie jej o nas; mimo to, czułem się wspanialszy, prawie nieodparty. Zdawało mi się, że moja miłość nie jest już czemś niepożądanem i śmiesznem, ale że posiada właśnie wzruszające piękno i urok tej muzyki, stwarzającej niby sympatyczne środowisko, gdzieśmy się spotkali z tą którą kochałem, stawszy się nagle sobie bliscy.
Restaurację tę odwiedzał nietylko półświatek, ale także ludzie najwytworniejszego świata, przychodzący na podwieczorek około piątej, lub wydający tam wielkie obiady. Podwieczorek odbywał się w długiej i wąskiej oszklonej galerji w kształcie korytarza. Wiodąc od sieni do jadalni, korytarz ten miał po jednej stronie ogród, od którego dzieliło go, poza kilkoma kamiennemi filarami, jedynie otwierane tu i ówdzie oszklenie. Wynikały stąd, poza licznemi przeciągami, nagłe i dorywcze wtargnięcia słońca, fantastyczne oświetlenia, nie pozwalające prawie rozpoznać obecnych kobiet; kiedy tam siedziały, stłoczone po dwa stoliki w całej długości wąskiej gardzieli, mieniąc się w świetle za każdym ruchem uczynionym przy piciu herbaty lub ukłonie, robiło to

72