Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spotykane w naturze przygodnie i rzadko — restauracja w Rivebelle gromadziła naraz więcej kobiet kuszących mnie tajemną nadzieją szczęścia, niżbym ich mógł spotkać na spacerach w ciągu roku, z drugiej strony, ta muzyka — transkrypcje walców, niemieckich operetek, piosenek z café-concert, wszystko dla mnie nowe — była sama niby powietrzny przybytek rozkoszy, wznoszącej się nad tamtą i bardziej upajającej. Bo każdy motyw, odrębny jak kobieta, nie chował, tak jakby kobieta uczyniła, tajemnicy skrywanej rozkoszy dla kogoś uprzywilejowanego; proponował mi tę rozkosz, wabił mnie, podchodził do mnie kapryśnym lub szelmoskim krokiem, zaczepiał mnie, pieścił, jakgdybym się stał nagle ponętniejszy, potężniejszy lub bogatszy; znajdywałem w tych melodjach coś okrutnego, bo też wszelkie bezinteresowne poczucie piękna, wszelki odblask inteligencji były im obce; dla nich istnieje tylko rozkosz fizyczna. I stają się najbardziej bezlitosnem, najbeznadziejniejszem piekłem dla nieszczęsnego zazdrośnika, ukazując mu tę rozkosz — rozkosz jakiej ukochana kobieta kosztuje z innym — jako jedyną rzecz istniejącą w świecie dla tej co jest dla nas całym światem.
Ale podczas gdy powtarzałem półgłosem tę melodję i oddawałem jej pocałunek, owa swoista czerpana z niej rozkosz stała mi się tak droga, że byłbym opuścił rodziców, aby iść za tym motywem w dziwny świat jaki on budował w Niewidzial-

71