Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świeżości, nie uszczupla indywidualności dzieła i — czy to będzie twór architekta, snycerza czy muzyka, — nie zaciera najsubtelniejszych rysów osobowości artysty przez to że ów musiał pracować w kamieniu z okolic Senlis lub w czerwonym kamieniu strasburskim, przez to ze uszanował słoje jesionu, że w swojej kompozycji liczył się z granicami, dźwiękami i możliwościami fletu lub altówki.
Zdawałem sobie z tego sprawę, a przecież rozmawialiśmy tak mało. Z panią de Villeparisis lub z Robertem okazywałem słowami o wiele więcej przyjemności niż jej odczuwałem w istocie, gdyż rozstawałem się z nimi zmęczony. Tu przeciwnie, kiedym leżał między temi dziewczętami, pełnia moich doznań przewyższała nieskończenie ubóstwo i skąpość naszych słów, przelewając się z mojej nieruchomości i z mego milczenia falami szczęścia, których plusk zamierał u stóp tych młodych róż.
Dla rekonwalescenta, odpoczywającego cały dzień w ogrodzie kwiatowym lub w sadzie, tysiąc drobiazgów z których składa się jego far niente nasiąka zapachem kwiatów i owoców; tem samem był dla mnie ów kolor, ów aromat. których spojrzenia moje szukały u tych dziewcząt i których słodycz zespalała się w końcu ze mną. Tak winogrona nabierają słodyczy w słońcu. I przez swoją powolną ciągłość, te tak proste zabawy powodowały też we mnie odprężenie, błogi uśmiech, mętne olśnienie, udzielające się nawet oczom, jak u tych, co nie czynią nic in-

218