Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łowania tej nowej osoby, której dobre manjery nieśmiałość — i nieoczekiwana rozporządzalność — wstrzymywały zbyteczny pęd mojej wyobraźni, dając początek tkliwej wdzięczności. Zresztą, ponieważ pamięć zaczyna odrazu zdejmować klisze niezależne od siebie wzajem, usuwając wszelki związek, wszelką progresję między obrazami, ostatnia klisza nie niszczy poprzednich z kolekcji. W obliczu wzruszającej i banalnej Albertyny z którą rozmawiałem, widziałem tajemniczą Albertynę z nad morza. Były to już wspomnienia, to znaczy obrazy, z których jeden nie wydawał mi się prawdziwszy niż drugi.
Ale dokończmy tych wspomnień, to znaczy obrazów pierwszego dnia prezentacji. Starając się wywołać w pamięci mały pieprzyk pod okiem, przypomniałem sobie, że raz z okna Elstira, kiedy Albertyna odchodziła, widziałem u niej ten pieprzyk na brodzie. W rezultacie, kiedym ją widział, zauważyłem że ma pieprzyk, ale moja wędrowna pamięć wodziła go potem po twarzy Albertyny i mieściła go to tu, to tam.
Czułem się dosyć rozczarowany, znajdując w pannie Simonet panienkę zbyt mało różną od tych, które znałem. Mimo to, jak mój zawód przed kościołem w Balbec nie przeszkadzał mi pragnąć ujrzenia Quimperlé, Pontaven i Wenecji, tak powiadałem sobie, że o ile sama Albertyna nie jest tem, czegom się spodziewał, będę mógł przynajmniej poznać przez nią jej przyjaciółki, całą gromadkę.

166