Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wrażenie samotności wzmogło się we mnie jeszcze w chwilę później. Ponieważ wyznałem babce, że się nie czuję dobrze i sądzę iż będzie nam trzeba wracać do Paryża, bez protestu oznajmiła, że wychodzi po parę sprawunków, pożytecznych zarówno w razie powrotu co w razie pozostania. (Dowiedziałem się potem, że wszystkie były dla mnie, gdyż Franciszka miała z sobą rzeczy, którychbym mógł potrzebować). Czekając na babkę, poszedłem przejść się trochę po ulicach zapchanych tłumem, od którego było gorąco jak w mieszkaniu. Był jeszcze otwarty zakład fryzjerski oraz cukiernia, gdzie bywalcy jedli lody pod statuą pana Duguay-Trouin. Statua ta sprawiła mi mniejwięcej tyleż przyjemności, ile jej reprodukcja w jakiejś „ilustracji“ może sprawić radości choremu przeglądającemu pisma w poczekalni chirurga. Dziwiłem się, że istnieją ludzie na tyle ode mnie różni, aby dyrektor mógł mi poradzić tę przechadzkę po mieście jako rozrywkę, a także aby miejsce kaźni, jaką jest nowe mieszkanie, mogło się komuś wydawać „miejscem rozkoszy”, jak powiadał prospekt hotelu, który mógł przesadzać, ale który przecie zwracał się do całej klienteli, schlebiając jej gustom. Prawda iż, aby ściągnąć tę klientelę do Grand-Hôtel de Balbec, powoływał się nietylko na „znakomitą kuchnię“ i na „feeryczny widok na ogrody kasyna“, ale także na „wyroki Jej Królewskiej Mości Mody, których nie można gwałcić bezkarnie nie uchodząc za abderytę,

96